Strony

poniedziałek, 13 lipca 2015

PERFEKCJONIZM, KTÓRY NIE DAJE ŻYĆ...

Ostatni czas jest jak sinusoida. Spokój przeplata się z aferami. Są dni cudowne i takie, że mam ochotę wyrzucić ją przez okno. Taka huśtawka wyczerpuje. Okrada mnie z emocji i życiowego powera. Trudno w tym wszystkim znaleźć równowagę i harmonię. Zaczęłam się nawet zastanawiać czy jestem szczęśliwą matką? Może czasami nie wyglądam, możo o tym nie mówię, ale tak jestem! Jestem szczęśliwa i spełniana w swoim macierzyństwie. Mam to szczęście, które czasem jest nieszczęściem, że od 18 miesięcy mogę być z moją córą 24h na dobę. To naprawdę jest niesamowite uczucie móc patrzeć jak mała bezbronna istota zmienia się w rozumnego (momentami aż za bardzo) małego człowieczka, któremu codziennie towarzysze w poznawaniu świata. Ba! Jestem przewodnikiem po tym świecie, więc nie mam wyjścia. Muszę kochać to kim jestem i co w życiu robię, inaczej Liliana może zabłądzić.

Dalej czytam książkę Searsów i z każdym kolejnym wersem odkrywam siebie. Z każdą kolejną przeczytaną stroną uświadamiam sobie jakie błędy popełniam i jakie zasady rządzą moim życiem. Czytam, a w głowie mam: "no tak", "no przecież", "oczywiście, że tak", "aa to tu jest problem". Dlatego też dziś będzie nie o Lili, a troszkę o mnie.

Narodziny Lili rozpaliły we mnie ogień chyba najdoskonalszej miłości jaka może się przytrafić: całkowicie bezwarunkowa, pełna, na maksa. Nie myślcie sobie, że to miłość idealna. Czasem krzyknę, czasem się złoszczę, czasem nie mam ochoty na zabawę, bo nie zawsze jest łatwo, szczególnie z tak temperamentnym dzieckiem. Po 18 miesiącach życia z alergikiem atopikiem mam momenty wypalenia i takie kiedy myślę, że jestem najgorszą matką na świecie. Pojawiają się momenty negatywnych emocji, zmęczenie nie do przejścia i frustracja. A do tego nie lubię Giżycka, czego nigdy nie ukrywałam. Dusze się w tym mieście. Przytłacza mnie smutek tego miejsca, jego zaściankowość, ociężałość, festyniarstwo. Fitness z dzieckiem? Nie tutaj! Happening karmiące cyce? Nie ma z kim! Stowarzyszenie? Szkoda czasu! Może spotkanie mam? Nie ma sponsorów, nie ma giftów, nie ma chętnych. Marzę o ucieczce na wieś. Taką prawdziwą polską wieś. Uprawiałabym ogródek, piekła chleb i drożdżowe ciasto. Pewnie zaczęłabym robić na drutach. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że będę chciała takiego życia. Raczej miało być ono szybkie, intensywne, z karierą, raczej nie było w nim miejsca na dzieci. Ale ostatnie 1,5 roku mocno zmieniło mnie i moje marzenia, priorytety, plany. Zmieniłam się ja. Jest mnie mniej, ale mam większy apetyt na takie prawdziwe, bliskie naturze życie. Tak naprawdę mogę powiedzieć, że mam w życiu szczęście. Mam spoko męża, raczej niczego nam nie brakuje. Zostałam obdarzona interesującym dzieckiem. Wymagającym, ale cudownym. Bardzo emocjonalnym i charyzmatycznym. Dzieckiem, które staje na środku chodnika, w samym środku miasta i macha do wszystkich niczym Queen Elizabeth krzycząc swoje słodkie cześć! Mam dziecko, które jak się złości to na maksa, jak ma muchy w nosie to jak największa gwiazda, jak się bawi to całą sobą! Jeśli czegoś chce to głośno i dosadnie. Jeśli potrzebuje wsparcia, otuchy, wyciszenia to przytula się cała sobą.

Jest jednak jedno ale... Jest jedna pułapka tej maksi miłości. Świadomie lub też nie przestałam całkowicie dbać o siebie. Nie mam kiedy zaczerpnąć oddechu, kiedy się wyluzować, odpocząć. A uświadomiłam sobie, że żeby dobrze zająć się dzieckiem najpierw muszę zająć się sobą. Tylko kiedy jak zawsze coś albo ktoś jest ważniejsze. W naszej kulturze oczekuje się od kobiet, że wszystko będą robiły same, co może wyczerpać najsilniejszą kobietę. Kiedy Panienka drzemi nie siedzę z książką na kanapie o czym bardzo marze, ale robie dwa obiady, składam jedno pranie i robię kolejne. Cały wolny czas poświęcam na po żeby było idealnie (pieprzona, górująca cecha charakteru) i żeby o 15:15 na stole stał ciepły, smaczny obiad oczywiście inny niż wczoraj. Odgrzewane kotlety nie wchodzą w gre. Brudny stół też nie przejdzie. Obiad na mieście? Chętnie, ale nie bardzo mamy gdzie pójść. No i na wakacje oszczędzamy. Czy musi być tak idealnie? No właśnie chyba musi, bo gdy czasem odpuszczę to choruje. Choruje na perfekcjonizm. Z tyłu głowy mam cały czas: nie sprzatnełaś  łazienki, gary stoją niepozmywane, trzeba umyć podłogę, trzeba poskładać rzeczy, prasowanie czeka...  Tej kij ma jednak dwa końce. Z jednej strony jestem ostatnio permanentnie zmęczona, a z drugiej ta praca i zmęczenie pozwalają mi zachować zdrowie psychiczne, bo wiem, że nic nie zawaliłam, że swoją domową pracę odrobiłam. Perfekcjonizm - zaleta, która nie daje spokojnie żyć. Powód wypalenia i niejednokrotnie powód frustracji i ciągłego napięcia, które utrudnia mi cieszenie się z bycia z Lili. Co gorsze widzę tę cechę u Lili. A do tego ma coś jeszcze, co chyba lubię w niej najbardziej (zaraz po cudnych malutkich stópkach, hehe): wytrwałość i uparte dążenie do celu.

Życie z Lilianką to taki nieustanny rollercoaster tyle, że bez możliwości wyjścia. Trochę kręci się w głowie, ale ostatecznie wszyscy mają frajdę.


P.S.
Może dziś będę spokojniej spać - umyłam podłogę:))
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz