CO Z TYM WEEKENDEM? WYPAS!

niedziela, 16 października 2016
Czasem zdarzają się takie poniedziałkowe popołudnia, że mąż oświadcza: "Zapomniałem Ci powiedzieć. W czwartek jedziemy do Sopotu!". I wtedy ja zamieram, bo lubię wiedzieć wcześniej, ale po chwili wściekłości szalenie się cieszę i zaczynam planować: co będziemy robić, gdzie pójdziemy, co i gdzie zjemy. Najpierw lekko wkurzona, że tak późno się dowiaduje, potem tupię nóżką nie mogąc się doczekać kiedy wyruszymy. No i pojechaliśmy. Czwartek upłynął nam przede wszystkim na podróży (na szczęście spokojnej) i małej przerwie w Olsztynie na obiad w greckiej knajpie. Wyobrażacie sobie, że zjedliśmy normalny rodzinny obiad w restauracji, gdzie dla Liliany zamówiłam STANDARDOWE danie z karty!?! Właściwie to ja z moją dietą mam ostatnio większe problemy z wyborem dań niż dla Lilki. Sytuacja nie do pomyślenia, a możliwa dzięki ostatniej próbie podania Lilianie ziemniaka, na którego podobno ma alergie, ale o tym w innym poście. Ojciec stwierdził, że jego dziecko musi jeść przygotowane przez niego frytki i postanowił je podać córce. Liliana zadowolona, ojciec dumny z siebie, ja drżałam, że coś złego się zdarzy. Test przeszedł pomyślnie. Tak więc moje dziecko zjadło gyros wieprzowy z surówką i frytkami. Szczęście dziecka niesamowite! Ach te frytki. To jakiś takie dziecięce marzenie - móc jeść frytki. Już uprzedziłam żeby się nie przyzwyczajała. Urlop po prostu rządzi się swoimi prawami!!  Tak swoją drogą to ojciec mocno zapunktował, bo Lilka stwierdziła, że najlepsze frytki robi Tatuś!

Sopot. Piątkowy poranek. Ze snu wyrywa mnie Lilianka. Płacze i krzyczy: ja chce nóż, ja chce nóż. Nie miałam pojęcia o co chodzi, pytam jaki nóż? Ten, co tata nie chce mi go dać. Coś jej się ostrego śniło, za dużo z ojcem słuchają Korna, ku mojej rozpaczy. Po chwili odzyskuje świadomość, uśmiecha się i tata ją zabiera, a ja dostaje niesamowite 30 minut snu.... gdyż wyrywa mnie z niego dźwięk wymiotującej Liliany. Ojciec wpadł na pomysł, że zrobi dziecku na śniadanie kanapkę z hummusem. Podejrzewam, że mogła zareagować tak na Taihini - paste sezaomową. Sytuacja ta wyrwała mnie z jakiegoś cudownego, spokojnego życia. Już od dłuższego czasu nic złego się nie działo. Przestała reagować wysypką, pokrzywką lub zaczerwienieniem na produkty, po których wcześniej drapała się do krwi. Test z ziemniakiem napełnił mnie wielką nadzieją, że jednak już wszystko idzie w dobrą stronę, że będziemy wprowadzać nowe produkty, a może nawet mocno rozszerzymy dietę. A teraz znów boję się. Boję się przede wszystkim wstrząsu anafilaktycznego. Boje się, że nie zdążę jej pomóc. Znów chodzę i obsesyjnie obserwuję, oglądam, szukam zaczerwienienia, swędzenia. Patrzę jak się zachowuje, Znowu jestem przesadnie czujna i nadwrażliwa. Pociesza mnie w tym wszystkim uśmiech Liliany. Zwymiotowała, zjadła owsiankę, popiła herbatą i znów zwymiotowała. Chwile odczekała. Zjadła mus owocowy i robiła sobie ze mnie jaja, że znów chce wymiotować:) Wiadomo, że nie jest to dla niej, ani łatwa, ani przyjemna sytuacja. Widzę w jej oczach strach, ale ona tak szybko potrafi o tym zapomnieć, zacząć się bawić albo żartować.

Cały ten poranny stres wynagrodziła mi pogoda i cudowne widoki z latarni morskiej, spacer po plaży i molo. A co najważniejsze mogliśmy w końcu być. Po prostu być razem, we trójkę, bez zawracania sobie głowy sprzątaniem, gotowaniem, praniem. Deptaliśmy tysiące muszli, które pękały, podziwialiśmy łabędzie, alki i mewy. Lilianka robiła zdjęcia, bawiła się śmieciami wyrzuconymi przez morze po ostatnich sztormach. Mogliśmy się delektować chwilą, tym co było tu i teraz. Wiedziałam, że na dziś roślinnieJemy, więc byłam spokojna, że moja rodzina zje zdrowo, kolorowa i smacznie, a ja nie będę musiała tego ugotować, więc mogłam cały swój czas i energię poświęcić Lilianie.  drugiej strony poranne wydarzenie wzmogło moją czujność. Przed złożeniem zamówienia przepytałam Panią od A do Z, po 5 razy powtarzałam co może, a czego nie, a i tak cały czas bałam się, że może stać się coś złego. Było pysznie, a Lilka jak zwykle dostała danie przygotowane specjalnie dla niej. 

Jakiś czas temu wygrałyśmy z Lilką zaproszenie do Centrum Experyment w Gdyni. I w ten piękny piątek nadejszła ta wiekopomna chwila. Poszliśmy. Myślałam, że na miejscu okaże się, że odkrywanie tajemnic fizyki będzie dla Lilki mało ciekawe, a ona się tak wciągnęła, że nie chciała wyjść. Sprawdziliśmy więc jak to jest podczas trzęsienia ziemi, jak chodzi się po trzęsawisku, jak można wykorzystać wodę, jak powstaje ludzkie życie. Tak, tak! Ze wszystkimi szczegółami. Łącznie z ejakulującym penisem!:)) Lilianka zapytała: tato co to jest? Na co ojciec opowiedział jej: siusiak. Taka odpowiedź wystarczyła. Ale po chwili ciszy oglądając dalsze etapy cudu powstania życia stwierdziła: To obrzydlistwo! Myślałam, że spędzimy tam 30 minut, bo Lilka stwierdzi, że nudy, a byliśmy 3h!! A i tak trzeba było Lilkę wyciągnąć, bo już zamykali. Cudowna przygoda dla małych i dużych, choć wydaje mi się, że Ci duzi chyba lepiej się tam bawią. 

A w sobotę odwiedziliśmy zoo. Dołączyli do nas puccy dziadkowie i dla Lilki świat mógłby nie istnieć. Pogoda nas nie rozpieszczała, bo było 6 st ale nie przeszkodziło nam to w 2,5 h spacerze. Choć Liliana lubi zwierzęta to dziś jednak nie były ważne, ani lwy, ani żyrafy, ani małpy. Dziś liczyło się tylko to, że po zoo mieliśmy pojechać na obiad, na którym będzie mogła zjeść frytki. Wyszło tak, że trafiliśmy do jednej z sieciowych restauracji, ale nie pod złote łuki znajdującej się w galerii handlowej. I to było dla mnie traumatyczne przeżycie. Takie niedobre zakończenie pięknych dwóch dni. Najpierw 10 minut szukaliśmy miejsca parkingowego, potem czekaliśmy 10 minut na stolik żeby móc zjeść bardzo przeciętne jedzenie w tłoku i całkowitym braku klimatu. Zdarzyło się to czego zawsze chciałam uniknąć. Siedząc w tym motłochu, wśród setek bezbarwnych ludzi, z sobotnim schematem: zakupy w centrum handlowym, obiad w centrum handlowym. Naprawdę nie wyobrażam sobie siebie i swojej rodziny w takim miejscu. Na koniec zrobiłam 100 zastrzyk i wróciliśmy do domu. Kolejny raz podróż minęła nam bardzo przyjemnie. Lilianka nie marudziła, nie płakała, nie wariowała i choć ziewała już od Olsztyna zasnęła dopiero w Skopie. Twarda z niej sztuka.















Zdjęcia w kolażu są autorstwa Liliany 



















1 komentarz

  1. Ale fajne miejsce!!! Lilianka, wiesz co dobre, frytki tata zawsze robił najlepsze!;) Mistrz frytek ;)

    OdpowiedzUsuń