To był szalony weekend. A właściwie szalone 5
dni, po których dopiero dziś jestem chyba w stanie ochłonąć.
I na koniec niedzielny tekst Lilianki:
Uwaga cytuje: "Chciałabym coś fajnego (mówi Lili). To jedziemy do dużego sklepu. Ale fajnego. Nie do Biedronki".
A więc 8 lipca wystartowałam:
- cukier nadczo 89
- waga 60kg (tak swoją drogą skąd i kiedy się to wzięło:)))
Chyba już będzie dobrze!
A wszystko zaczyna się od tego, że w środę Lila
dojeżdża do Warszawy bez płaczu!! Z małą usterką po drodze, bo
zwymiotowała, ale nie zraziło jej to i wsiadła do fotelika i dalej
pędziliśmy na stolice. Dopiero w samej Warszawie zasnęła.
Dlaczego to takie niezwykłe. A no dlatego, że zazwyczaj już na
przejeździe w Wilkasach krzyczała, że nie chce jechać dalej.
Nigdy nie zdarzyło nam się dojechać spokojnie do Lasu Miejskiego,
a co dopiero do stolicy. I niby wszystko ok, spokojna podróż,
dziecko zadowolone, robi sobie z nas żarty, że niby to ją brzuch
boli po czym wybucha wielkim śmiechem mówiąc: żartowałam! A tak
naprawdę dla mnie wielki stres. W wielkim napięciu wyczekiwałam
kiedy nastąpi wybuch. Kiedy będzie wielki atak paniki i niechęci
do dalszej jazdy. A tu taki psikus, który wykończył mnie
emocjonalnie. Co najlepsze z nad morza też wróciła bez problemu.
Mocno wierzę, że odrobaczanie przyniosło efekt, a całym sprawcą
niechęci Liliany do samochodu była glista ludzka.
Punkt drugi szaleństwa. Dojeżdżamy do Warszawy. W
strugach deszczu pakujemy się do hotelu Polonia. Kładę dziecko na
łóżku, o dziwo się nie budzi, po czym siadam na krześle i mówię
do męża: wiesz, że już nie jesteśmy w Giżycku tylko w
Warszawie. A wiesz, że tu może być zamach? Po czym okazuje się,
że jesteśmy na 2 dni przed szczytem NATO, w hotelu w którym
nocujemy będą spać jakieś ważne osobistości, wszędzie kręci
się niezliczona ilość policki, a w hotelowym lobby siedzą ludzie
z BORu, żołnierze, a i pewnie jacyś agenci specjalni w cywilnym
ubraniu. Jednak dobrze jest na tej naszej polskiej prowincji:)
Z Warszawy mam jechać z Lilką pociągiem nad
morze. W okienku biletowym okazuje się, ze na pociąg, którym chcę
jechać nie ma biletów, podobno żadnego wolnego miejsca. Ani na
ten, a ni na następny. Zamiast 15:20 mam wyjechać o 17:20, co burzy
cały mój plan. Wściekła, wkurzona, a może jeszcze bardziej idę
na peron, bo Lila chce oglądać pociągi. I wściekłość osiąga
poziom max, kiedy widzę, że koleś, który stał za mną w kolejce
po bilet wsiada jakby nigdy nic do tego pociągu (kolejny raz
przydało mi się to, że wiecznie obserwuje ludzi:-)). Z wielkim
przekonaniem, że ja tym pociągiem muszę pojechać i koniec i
kropka idę do konduktora dość emocjonalnie tłumacząc mu całą
sytuację. Konduktor zarzeka się, że w pociągu nie ma miejsc, że
jest ciasno, ścisk, tłok, ale twierdzi, że mam wsiąść i zająć
wskazane miejsce. Okazuje się, ze lądujemy z Lilką w przedziale, w
którym siedzą aż 2 osoby, podobnie jak w większości przedziałów
w całym wagonie, a przez całą podroż do Gdyni 3h 30 min nie
dosiada się nikt, a jedynie wysiadają. Ot taki tłok.
Nad morzem jak to nad morzem. Pogoda w kratkę,
piasek, woda, meduzy. Ale... w sobotę jedziemy do centrum
nadmorskiego wszechświata: Władysławowa. Tam udajemy się w jakieś
zakamarki, bo podobno dobre domowe wege lody. Okazuje się jednak, że
lody nie takie wege, bo w sorbecie białka mleka, a sprzedawca ma
bardzo słabą wiedzę na temat produktów, które sprzedaje, na
wszystko odpowiadając, że on dodaje to co producent mu dał. Kończy
się na lodach bananowych na mleku kokosowych, do których niestety
dodali zwyczajny biały cukier. W drodze powrotnej najpierw lądujemy
na wystawie wielkich owadów, a potem w Oceanparku. I tu kolejna
nowość: Lila pierwszy raz jeździ na karuzeli, takiej jaką ja
pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Oczywiście matka bardziej przejęta
od dziecka, które chce się wypinać z pasa i zachwyca się tym, że
jej gondola jest różowa i wszystko dobrze widać z góry (ja w tym
czasie mocno zapieram się nogami starając się nie poruszać za
bardzo). W drodze powrotnej Lilka zasypia w połowie zdania. Ot
tak po prostu.
Wieczorem pierwszy raz zostawiam Lilkę z
dziadkami z opcją, że może będą musieli położyć ją spać.
Wychodzę z mężem na koncert i randkę. Kolacja z mężem, na
której zamawiamy krewetki - 9 lat o tym marzyłam:)! Udało się! I
randka i krewetki. Choć na tarasie było zimno, wiało to nie miało
to najmniejszego znaczenia. Siedziałam z moim mężem, jadłam
sałatkę i słuchałam donGuralesko... wciąż myśląc co robi moje
dziecko!:) Ogólnie wyszło jak zwykle. Wracamy po 2,5h do bawiącego
się w najlepsze dziecka.
I na koniec niedzielny tekst Lilianki:
Uwaga cytuje: "Chciałabym coś fajnego (mówi Lili). To jedziemy do dużego sklepu. Ale fajnego. Nie do Biedronki".
Ale najważniejsze, bo w końcu po to pojechaliśmy
do Warszawy. Dowiedziałam się jaki jest powód moich poronień.
Okazuje się bowiem, że mam mutację genu MTHFR, co oznacza
niedostateczne ukrwienie oraz za dużo limfocytów T, a za mało
limfocytów B, co oznacza, że mój organizm traktuje ciąże jak
pasożyta, więc ją uśmierca. Lekarka nie wie czy to, że Lilka się
urodziła to cud czy te mutacje pojawiły się dopiero po porodzie
lub później. Najważniejsze, że Lilka jest z nami, a ja mam zestaw
leków, dzięki którym już ma być ok. Dodatkowo mam też nową
dietę, ale to akurat najmniejszy problem, bo przyda mi się zrzucić
kilka kilogramów i obniżyć cukier. Choć muszę przyznać, że ja
zawsze odżywiająca się zdrowo, zjadająca surową marchew tonami
muszę się nauczyć zdrowego żywienia na nowo. Dopiero teraz sobie
uświadomiłam, jak bardzo zaniedbałam się w kwestii jedzenia.
Niestety to, co niezdrowe jest łatwiejsze w przygotowaniu, a w
przypadku Liliany każda minuta jest na wagę złota.
A więc 8 lipca wystartowałam:
- cukier nadczo 89
- waga 60kg (tak swoją drogą skąd i kiedy się to wzięło:)))
Narodziłam się na nowo. Dostałam zastrzyk nadziei
i serię zastrzyków.
Przypadkowa rozmowa o sprawie, o której nie
chcieliśmy nikomu mówić sprawia, że trafiam w odpowiednie miejsce
i do odpowiedniej osoby. O moim życiu decyduje jakaś siła wyższa,
która sprawia, że tworzy się łańcuch wydarzeń, które chronią
mnie od kolejnej tragedii jaką byłoby pewne poronienie, jeśli
zostałabym pod opieką dotychczasowego lekarza ginekologa. W
Warszawie pod Pałacem Kultury znalazłam 2 grosze, w Pucku w wodach
zatoki kamień w kształcie serca...
Chyba już będzie dobrze!
Casino Site Review ᐈ Get 25 Free Spins No Deposit
OdpowiedzUsuńCasino site review & rating based on 6 criteria: User experience, games, security, games, safety & more. Rating: 5 · Review luckyclub by LuckyClub