MOJE KUCHENNE REWOLUCJE!

czwartek, 4 sierpnia 2016
Dawno nic nie pisałam. Naprawdę nie mam kiedy. Moja mała księżniczka chodzi spać o 22-23,a jak już nie mam na nic siły. Wypompowuje mnie na maksa. Wyciska jak cytrynę, zjada na śniadanie. Swoją drogą dużo też się dzieje. Najpierw diagnoza, potem ułożenie życia od nowa, wycieczki, odwiedziny dziadków, pielgrzymka, a na koniec komputer umarł mi śmiercią naturalną.

Choroba trochę u nas odpuściła. Po odrobaczaniu skóra Lilki w 80% jest "zdrowa", choć swędzi tam i tu. Jednak w tej chorobie tak jest, że świąd jest niezależny od stanu skóry. Mamy wciąż problem z dłońmi i prawym kolanem, ale to już jest naprawdę błahostka w porównaniu z tym, jak jej skóra wyglądała w zeszłe wakacje. Ostatnio pojawiły się też jakieś suche zmiany na łokciu, ale to chyba jakaś alergia kontaktowa. Poza tym, że łokieć brzydko wygląda nie dokucza Lilce, bo nie swędzi, ani nie boli. Z tym sobie spokojnie poradzimy. POza tym jesteśmy od piątku nad morzem, łapiemy witaminę D ile się da i moczymy się w morzu. Może pomoże.


Gorzej u nas z kwestią alergii. Ostatnio bardzo często zdarza jej się pokrzywka. Po posmarowaniu przedramienia kawałeczkiem surowego królika po 10 minutach pojawiły się mega bąble. To samo po kaczce. Po indyku wymiotuje. Po wieprzowinie się drapie i robi czerwona. Na kurczaka ma alergie. I może dobrze, bo to co można w sklepie kupić to już kurczaka nie przypomina. Jedynym mięsem po jakim nie było reakcji jest baranina. Na szczęście mojej mała mięsożerczyniu (ku mojemu smutkowi:)) mamy dostawcę na baraninę. W chwili obecnej jesteśmy nad morzem, a Lilka jest na wege detoksie. Nie narzeka, choć czasem pyta o mięso. Ale falafele nazywane przez Lilkę fafalelami też są ok. Ja przeżywam swoje falafelove! Do tej pory kochałam ciecierzycę w wersji potrawki w pomidorach. Teraz kocham ją za hummus, falafele i pasztety! Mało roboty a efekt wow. No i to dobrze przyswajalne białko. A moja druga wielka miłość: Makaron z amartantusa. W porównaniu z innymi eko, wege wymysłami tani, a bardzo odżywczy, a nazywany zbożem XXI wieku. Zawiera wapń, żelaozo (więcej niż szpinak), cynk, potas i magnez. Bogaty w witaminy A,B,C,E. Ma wysoką zawartość błonnika. W ogóle pokochałam wegańskie książki i blogi za to jak cudownie zdrowe, smaczne, świeże i sezonowe są to przepisy, a do tego są naprawdę bardzo łatwe w przygotowaniu. Marzy mi się taki tydzień wolny od macierzyństwa (choć pewnie po 2h był już zwariowała bez Lilki, ale wyobraźmy sobie, że to jest możliwe), który mogłabym spędzić w kuchni, gotując, eksperymentując i karmiąc cudną wegańszczyzną wszystkich dookoła:))

Mijają właśnie 4 tygodnie od wdrożenia w życie wszystkich zmian żywieniowych, jakie musiałam podjąć w związku z leczeniem moich zdrowotnych problemów.

Jestem małym zwycięzcą. Waga spadła. Choć muszę ze wstydem przyznać, że w poprzednim poście Was okłamałam w kwestii mojej startowej wagi. Było to nie 60 kg a 62,5 kg. Było mi po prostu wstyd... że tak się zapędziłam. Jak sobie teraz analizuje to moje nawyki żywieniowe były porażką. Z diety nic, jaką przez długi czas miałam kiedy karmiłam Lilkę wpadłam w dietę "mogę wszystko". Po odstawieniu Lilci było mi ciężko się przekonać do zjedzenia czegokolwiek. Potem zaczęłam jeść coraz więcej produktów, coraz więcej i coraz później. Co skończyło się osiągnięciem szczytowej wagi. Jeszcze nigdy w życiu (poza ciążą) waga nie pokazała mi 60 kg. Dziś jest 58,5, czyli 4 kg mniej w ciągu miesiąca, a mam nadzieję, że jak dołożę ćwiczenia, na które chwilowo nie mam czasu to waga jeszcze troszeczke spadnie. Ale moim sukcesem jest spadek poziomu cukru z 89 na 79. A wszystko to dzięki diecie! Jem 5 posiłków dziennie, ostatni 2-3h przed snem. Prawie w ogóle nie jem pieczywa, jeśli już to żytnie pełnoziarniste, jem bardzo dużo owoców i warzyw, mało mięsa, a właściwie w ogóle, za to dużo ryb i owoców morza. Zero cukru! Zero pszenicy! Zero chemii! Nie piję nic poza wodą, zieloną herbatą, mięta i moim lekiem:) Nie jem fast foodów, żadnego przetworzonego jedzenie, nic gotowego ze sklepu do podgrzania. Moje posiłki składają się z produktów o niskim indeksie glikemicznym. Na moim talerzu jest kolorowo, świeżo, lokalnie, sezonowo.

Musiałam wiele się nauczyć. Bo nagle okazuje się, że fasolka szparagowa, którą kocham nie jest wskazana, bo ma wysoki indeks glikemiczny. Arbuz, który wydawałby się samą wodą również jest zakazany, ale za to Nutella znajduje się w grupie produktów o niskim indeksie. Z mojej diety wypadły ziemniaki, gotowany burak i gotowana marchew - na szczęście surowa jest ok. Z wielkim bólem serca musiałam na czarną listę wpisać kaszę jaglaną, którą kocham i ubóstwiam. 

Oczywiście przeżyłam kryzys dnia 3. Miałam drobne kryzysy, ale ani razu im się nie poddałam! Jestem szczęśliwa. Wróciłam do swoich nawyków żywieniowych sprzed 10 lat! Zamiast dziwnej niezdrowej przekąski znów jem świeże marchewki, pomarańcze, grejpfruty i serki oraz jogurty naturalne z musli. Tych ostatnich akurat przez długi czas nie mogłam z powodu alergii Lilki. Pochłaniam ryby, krewetki i inne owoce morza. 
Ale najbardziej cieszę się, że moje zmiany udzieliły się mojemu mężowi, który porzucił fast food, frytki i cole. Jestem z niego naprawdę dumna, bo wiem jak śmieciowe jedzenie uzależnia. Jemy razem, jemy zdrowo, świeżo, sezonowo. Wszystko świeżo przygotowywane w domu.

Pozdrawiamy znad morza!!!

P.S.
Na zdjęciu z wyciągniętą ręka Lilka mówi, że nie może teraz pozować, bo jest zajęta. Je krakersa pieczonego dzień wcześniej późnym wieczorem.
Zdjęci z futrzaną foką... No cóż tandeta, ale czego się nie robi z miłości do dziecka.










Prześlij komentarz