DOM NA WSCHODZIE, co czasem trzeba oczyścić duszę i ciało

poniedziałek, 5 września 2016
W otulinie Puszczy Białowieskiej, na cudownym odludzi, wśród łąk i lasu stoi on: Dom na Wschodzie. Słowo puszcza, czyli pustac oznaczało w przeszłości teren nie zamieszkały, odludny, porośnięty pralasem. Puszcza Białowieska jest ostatnim takim obszarem w Europie!  I to tylko jej fragmenty. To jest niewyobrażalne. Ostatni taki obszar, dziewiczy, dziki, prawdziwy, pachnący i żyjący swoim życiem. Długo czekałam na dzień, kiedy moja noga przekroczy próg tego domu. Długo marzyłam, oglądałam zdjęcia, wzdychałam. Nie zawiodłam się. Było dokładnie tak, jak w moich snach i marzeniach. Spędziliśmy cudowne 4 dni odcięci od świata! Bez telewizora, zasięgu, mając siebie 24h na dobę i cudownie pachnące, wyglądające i smakujące wegetariańskie jedzenie. 

Pomimo, że miałam świadomość, że przyjechałam do ludzi, którzy są profesjonalistami w tym, co robią, którzy wiedzą co czynią i starają się robić wszystko z należytą dokładnością to i tak serce matki alergika wciąż drży, bo nie ma mnie w kuchni przy przygotowywaniu dań. A jeśli w ferworze działań zapomnieli czego Lilka nie może jeść? Albo dodali coś, co dla mnie jest oczywiste, że nie daję tego Lilce i zapomniałam im o tym powiedzieć? Więc pomimo, że na początku kolacji usłyszałam, że zupa jest bezpieczna dla Lili to i tak pytałam czy aby na pewno przepyszny krem z cukinii nie był zagęszczany ziemniakami? I choć na wstępie dowiedziałam się, że w ich kuchni nie używa się mleka, ani innego zwierzęcego nabiału, a jajka jeśli się pojawiają to tylko w całości, gotowane to i tak chodziłam i pytałam czy, aby na pewno dziś czegoś nie dodali czego Lilka nie może. Na koniec bardzo podziękowaliśmy za wyrozumiałość i dostosowanie całego menu do naszego alergika. Dodatkowo cały czas chodziłam za Lilką i pytałam czy aby przypadkiem coś ją nie boli czy nie puchną jej usta, czy dobrze jej się oddycha czy się nie dusi. Może gdyby szpital był bliżej, gdyby to było inne miejsce to bym odpuściła, a raczej trochę wyluzowała, ale tam nie mogłam. Do Białegostoku za daleko, a ja mam Lilkę tylko jedną, która ma tylko jedno życie. Zresztą mimo tego wszystkiego Lilcia nie głodowała. Jadła zupy, placuszki, pieczywo, pasty na pieczywo, przepyszny pasztet z soczewicy i kaszy jaglanej, na który przepis udało mi się wyciągnąć od gospodyni. Jedyne co ominęło Lilkę to ciasta, które ja mimo diety 2 razy posmakowałam. Taki mały urlopowy grzeszek. Luśka za to zajadała się kremem z dyni i pastą z marchewki. Zachwycona była też placuszkami dyniowymi, ale poprosiła żeby jej podsmażyć, żeby były bardziej chrupiące. 
Przez cały pobyt jedzenie nie wywołało u Lilki żadnej reakcji. Musieliśmy tylko chronić ją przed psami żeby nie powtórzyła się nasza ostatnia przygoda z pokrzywką. Zresztą Lilka bardzo zaprzyjaźniła się z podrzuconym kilka dni wcześniej Pekińczykiem. Ping Pong, bo takie imię od nas dostał szanowny gość stał się naszym kompanem, a był na tyle bezczelny, że zjadł moją ostatnią przywiezioną z Giżycka babeczkę. Ping Pong spacerował z nami, był cały czas obok, chrumkał sobie coś pod nosem, co wprawiało Lilkę w mega śmiech. A kiedy w ostatniego dnia rano nie przyszedł towarzyszyć nam podczas spaceru Lilcia naprawdę się zasmuciła. Martwiła się, że coś mu się stało. Nic bardziej mylnego. Szanowna przybłęda, Pan Ping Pong leżał sobie spokojnie pod stołem w domu gospodarzy.  

Każdy dzień zaczynaliśmy długim spacerem wśród łąk. Cudownie odświeżające, dające kopa na cały dzień. Oczyszczające ciało i umysł, które u nas ostatnio trochę pocharatane są.. Lilka latała sobie bezpiecznie po drodze wzmacniając swój i tak wielki apetyt, a my delektowaliśmy się porannymi, delikatnymi promieniami słońca, wdychaliśmy rześkie powietrze, a nasze buty pokrywały się rosą. Oczyszczaliśmy nasze umysły. Wszystkie problemy zostawały gdzieś daleko. Było tylko tu i teraz. Nasza trójka. Razem!  Budziliśmy się do życia wraz z przyrodą, aby rozbudzeni i naprawdę głodni wraz innymi domownikami zasiąść do cudnego śniadania. W ciągu dnia leniuchowaliśmy albo zwiedzaliśmy okolice. Piękną, nietkniętą przemysłem, zachodnim biznesem i brzydotą współczesnego świata. Dziewiczą, pierwotną, prawdziwą. Dziką. W powietrzu czuło się, że tam się żyje inaczej. Tu czas płynie wolniej, spokojniej, jakoś tak naturalniej, a może normalnie. Wszystko jest dyktowane przez naturę. To ona mówi człowiekowi, co ma robić i jak żyć. A ja miałam wrażenie, że pomimo, że Ci ludzie mają mniej, tak naprawdę mają więcej. Tam wszystko jest "jakieś". Jest takie prawdziwie podlaskie. Ludzie żyją w drewnianych domach, nie otaczają się murami, 3 metrowymi płotami. Mają stare ciągniki i jakoś ciągną to swoje życie. A natura swoim pięknem wynagradza im ich ciężką pracę i surowe, proste życie. Oczywiście w tym co piszę może nie być ani grama prawdy, bo to tylko moje odczucie. Mieszczucha, który marzy o życiu na takim odludziu. Marzę o takim domu, o takim prostym szczerym, spokojnym życiu. 

W środę po kolacji Podlasie zaskoczyło (nas mieszczuchów) piękną mgłą unoszącą się nad łąkami.. Wszystkie mieszczuchy ze swoimi Nikonami poleciały na pole uwiecznić tę piękną chwilę. A w piątek w czasie śniadania gospodarz wyciągnął nas na dwór pokazując nam jak w oddali spacerują sobie dwa żubry. Tak Siemianówka nas pożegnała.

Serce moje tylko płakało, gdy zapytałam:
Ja: Lilciu, a gdzie było lepiej? W domku czy w hotelu
Lila: Pewnie, że w hotelu, bo można obejrzeć bajki.
Wyjazdy do hotelu to jest taka wyjątkowa sytuacja, kiedy Lili może sobie leżeć w wielkim hotelowym łóżku i oglądać bajki. Zazwyczaj szybko się nudzi, bo stwierdza, że nie są fajne. Wszyscy mamy urlop i wszyscy pozwalają sobie na małe szaleństwa:)

Cały ten nasz urlop był szalony. wizyta w Warszawie, 4 hotele, Ping Pong, wege dieta, po której moje dziecko rzuciło się na mięso i wiele kilometrów za nami, które Lilcia przejechała naprawdę w spokoju. To było niesamowite, jak pokonywaliśmy kolejne kilometry, a Lilka uśmiechnięta bawiła się ze mną swoimi pluszakami, rozwiązywała zagadki, albo czytałyśmy książeczki. Pytaliśmy ją: Lilcia chcesz się zatrzymać?? Odpowiadała: Niee. Przecież to już blisko do hotelu! I bawiła się dalej.


cz. 1 Warszawa








cz. 2 Raj na ziemi!



 
























cz.3 Białystok











Prześlij komentarz