JAK NIE UROK TO...

piątek, 19 sierpnia 2016
.., tak tak SRACZKA:)
Przydarzyła nam się właśnie taka 2 dniowa rzadka przypadłość. Właściwie niewiadomego pochodzenia. Taka, że nawet lekarka nie miała pomysłu: why? Dwie noce Lilka bardzo rozpalona, temperatura 37,5. Do tego doszła luźna kupa. W dzień temperatura spadało do 36,6, a w nocy znów podwyższona. Ze środy na czwartek 3 nocne toaletowe akcje, więc podjęliśmy decyzję, że trzeba do lekarza, bo może coś się zaczyna dziać. No, bo przecież w niedziele wyjeżdżamy na urlop, więc coś musi być. Lekarka osłuchała, pooglądała, wysłuchała nas i właściwie nie miała nam nic do powiedzenia. Że może jakiś wirus. Tyle to i ja wiedziałam. Jak zapytałam czy to może mieć związek z pełnią, która akurat wczoraj była to zaczęła drążyć temat robali i lambli. W giżyckim laboratorium nie wykryli lambli, ale to nie znaczy, że Lilka ich nie ma. Co gorsze podejrzewam, że ona nadal je ma, chociażby dlatego, że wciąż nic nam nie przybiera na wadze, a co gorsze przez te dwudniowe trudności z brzuszkiem ubyło mi 400 gramów mojego i tak chudego dziecka. Lilka powalona chorobą wyjątkowo spała wczoraj w dzień... w kuchni pod lodówką:))) Boże już zapomniałam jak to jest!
Dziś jak ręką odjął wszystko minęło. Temperatura od rana w normie, kupy też wracają do normalności. Lilka rozgrzewa swój wilczy apetyt. Pytam ją dziś: co chcesz na śniadanie?? Na co słyszę: hmm.. obiad! Nie jest źle z tym moim dzieckiem. Na kolacje też chciała obiad. 

Jako, że lekarz nie postawił jednoznacznej diagnozy, bo osłuchowo czysto, gardło czyste, żadnych innych objawów poza temperaturą i kupą musimy się domyślać, co właściwie Lilce się przytrafiło. Obstawiam (po wyglądzie kupy, a dokładnie jej śluzowatości), że może być to alergiczne, ewentualnie powaliło Lilkę poniedziałkowe obżarstwo. Była kiełbacha z grilla (nad którą bardzo długo się zastanawiałam, ale coś się tej naszej Lusi od życia należy), bataty, cukinia, a do tego śliwki i jabłka rwane prosto z drzewa. Nigdy wcześniej nie zdarzały nam się problemy żołądkowe, więc albo nasza alergia zmienia się, albo Lilka przegieła. Swoją drogą ona pochłania hurtowe ilości jedzenia, a nic nie tyje...  W ogóle poniedziałek był wyjątkowym dniem, bo ujawniła nam się kolejna alergia. Lilianke po twarzy polizał pies. Po 15 minutach pojawiły jej się czerwone plamy. Myśleliśmy, że coś ją ugryzło, albo podrażniło, ale po kolejnych 5 minutach na jej twarzy zaczęła pojawiać się pokrzywka, a Lilka zaczęła trzeć oczko. Ja przerażona chciałam już do szpitala jechać. Obserwowaliśmy ją przez kilka minut, ale oddech był ok, Lilka pytana czy trudno jej się oddycha, albo czy bolą ją płuca, krtań i usta mówiła, że nie. Podaliśmy Felistil, a moja mała fajterka z uśmiechem na twarzy i mega opuchniętym okiem wróciła do zabawy! Cały czas byłam za nią krok w krok, obserwowałam, patrzyłam jak oddycha, mając w kieszeni kluczyk od samochodu. Dziwne jest tylko to, że wcześniej pies, który był u babci lizał Lilianki ręce i nigdy nic się nie działo, a tu takie zaskoczenie. Wygląda na to, że alergia Luśki się zmienia. Odpukać na tę chwilę jest naprawdę super. Skóra ogarnięta, czasem pojawia się jakaś sucha plama, ale to jest naprawdę do ogarnięcia. Bardziej martwi mnie alergia pokarmowa i to, że ostatnio często pojawia się u nas pokrzywka, co gorsza przy produktach, które wydawały nam się bezpieczne. 

   









  

3 komentarze