LILI MAŁA GLOBTROTERKA

wtorek, 9 lutego 2016
Trochę zaniedbałam moje pisanie, ale nie bardzo mam kiedy. Walczymy z gronkowcem, noce znowu ciężkie, Lilcia często się budzi, trze buzie. Lekko nie jest. Są dni kiedy rano nie mam siły otworzyć oczu. W zanadrzu czycha tekst o Dniu Babci i Dziadka, o tym jak zorganizowaliśmy bal, o pierwszej wielkiej wyprawie pociągiem. Ale to wszystko przez to, że nie lubimy siedzieć w miejscu. Nie lubimy nudy i szarej smutnej codzienności. Każdą możliwość ucieczki, oderwania się od trudnego życia z atopikiem staramy się wykorzystać. Zmiana klimatu i otocznia dobrze mi robi, a i Lilianka też bardzo na tych wyjazdach korzysta. Rozwija się społecznie, poznaje nowe miejsca, uczy się, że czasem naszym domem jest hotel.
 
Spakowałyśmy walizki ukochanego misia Lilianki w chustę i z torbą pełną jedzenia (które zresztą zjadałyśmy potem przez cały pobyt) ruszyłyśmy w świat. Tym razem trafiłyśmy do Poznania. Do raju wegańskiego jedzenia i na Targi Kominkowe.  



Po wielu nerwowych samochodowych wyprawach spowodowanych niechęcią Lilci do jeżdżenia w foteliku samochodowym odkryliśmy na nowo podróżowanie pociągiem. Od czasów moich studenckich podróży zmienił się system kupowania biletów. Reszta niestety bez zmian. Wszędzie gdzie nie wiąże się to z kilkoma przesiadkami jadę z Lilcią pociągiem. Luśka siada przy oknie, ściąga buty, wyciąga jedzenie i zaczyna delektować się spokojną podróżą. Kiedy chce może wstać, skakać po fotelach, kłaść się, rozkładać książeczki, rysować. Na wyprawę do Poznania wybrałyśmy 1 klasę. Wagon pusty. Tylko Lili, ja, nasi Disneyowi przyjaciele podróży i jakiś Pan w innym przedziale. Los chciał, że w Kętrzynie do naszego przedziału dosiadła się kobieta w średnim wieku. I tak zaczęła się prawie 6 godzinna zabawa. Ucieczki i gonitwy po korytarzu, w które włączona została owa Pani. Spacery po pustych przedziałach, robienie zdjęć, sesje jedzeniowo-cycusiowe. W Olsztynie przydarzyła się usterka naszego wagonu i dłuższy postój, który rozzłościł Lilcię, bo nie mogła wyjść na dwór. Na szczęście na trasie pociąg nadgonił i po 6h byłyśmy w Poznaniu. Dzień zakończyłyśmy na starówce w "Kwadracie" - wegańskiej knajpie - bananowym koktajlem i kotletami z kaszy jaglanej i batata. Robię takie w domu, ale te były wyjątkowo chrupiące i pikantne. A to był dopiero początek mojej rozpusty...   
 
Środa była naszym dniem targowym. Lilcia bardzo przejęta wszystkim co się działo przez 8h biegała w skarpetach po targowych halach. Kradła balony i ludzkie serca. Zaczepiali ją wszyscy, a i ona nie pozostawała dłużna, zbierała ulotki i gadżety. Co chwilę wymyślała nową zabawę. Emocje dały o sobie znać i powaliły Liliankę, a ona twarda jest w tej kwestii i już nie śpi w dzień. Po 2h Luśka wróciła do gry szalejąc z balonem przywiązanym do ręki aż do 17. Od konkurencji zabierała cukierki dla taty i dla ukochanego wujka.

 
 
 
 
 
A potem zaczął się mój czas na wegańskie ucztowanie w "Wypasie". Nazwa tego miejsca doskonale odzwierciedla to, co się zdarzyło w moim życiu. Nie pamiętam już kiedy byliśmy w restauracji, a tu miałam swój wypas. Z niewielkiej karty dań wybrałam zupę krem pomidorową oraz frittate i Mango Lassi. To był naprawdę wypas!!! Od 2 lat nie jem jajek ani nabiału i wcale nie jest mi ani smutno ani żal. Nawet do głowy nie przyszło mi porównywanie ze zwierzęcym oryginałem. Ale muszę to napisać: to jajeczne danie naprawdę nie potrzebuje jajek!!! Wegańska wersja jest pyszna, pulchna, a co najważniejsze zdrowa! Zakochałam się. Oczywiście już odnalazłam przepis, składniki czekają na niedzielny poranek. Liliana może nie była tak zachwycona jak ja, ale zupę wciągnęła prawie całą.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Czwartek przywitał nas mgliście i mżyście. Ale obiecałam Lilci, że pójdziemy do starego zoo. Wciągnęłyśmy po misce owsianki i ruszyłyśmy na podbój Poznania:) Liliana pierwszy raz jechała tramwajem. Z mapą w ręku wyglądała przez okno, cały czas powtarzając, że jedzie do zoo. 10 minut tramwajem, 10 minut spaceru i znalazłyśmy się w najsmutniejszym miejscu na ziemi. Pozostałości po zoo: kilka smutnych, pozamykanych w małych klatkach zwierząt, smutne historie pustych budynków i deszcz. Bardzo przygnębiające przeżycie. Na szczęście Lilce się podobało, bo nie chciała stamtąd wychodzić. Bardzo podobały jej się małpy (smutny lemur jest obrazem tego miejsca), owce i małe wietnamskie świnki. 

 
 
 
 
 
 
 
 
Po tym przygnębiającym dniu na poprawę humorów poszłyśmy pochodzić po galerii handlowej. Luśka jest bezbłędna. W cudownie dorosły sposób przegląda ubrania, decyduje czy coś jej się podoba czy nie, tańczy z ubraniami. Tego dnia jej serce podbiła rapowa czapka, której już nie chciała zdjąć. Dzień znów zakończyliśmy wypaśnie w hotelowym pokoju. Ta frittata była naprawdę przepyszna. Nie mogłam się nadziwić jakie cudo można wyczarować z ciecierzycy! Zdradzę Wam, że dwie takie zabrałam jeszcze ze sobą do domu:) 
 
 
 
 
 
A w piątek po zakończeniu targów i ostatniej wegańskiej uczcie, po której nie mogłam się podnieść z kanapy postanowiliśmy, że jedziemy do dziadków nad morze. Właściwie to Lilcia sobie zażyczyła, że chce jechać do babci. I dobrze wybraliśmy. Sobota i niedziela były piękne. Lilka spotkała się ze swoją prababcią, a ja troszkę odetchnęłam.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Muszę przyznać, że ja prowincjonalna mama trochę odetchnęłam. Spotkałam się z ludźmi, nie musiałam gotować tylko rozkoszowałam się wegańskimi pysznościami. Widziałam jak mój mąż spełnia się promując swoje produkty, mogłam brać w tym udział, być częścią tego. Mogłam w końcu pójść do knajpy i coś zamówić poza herbatą. Widziałam moje dziecko, jak wielką radość sprawia jej bycie poza domem, jak cudownie potrafi tworzyć zabawy i zabawki z niczego. I tak sobie myślę, że sporo to moje 2 letnie dziecko już w życiu robiło. 2 wyprawy na Kretę, więc 4 loty samolotem (z tego jeden z między lądowaniem, które przespała:)), kilka razy w roku wycieczka do dziadków nad morze. Spała już w hotelach w Gdańsku, Warszawie, Poznaniu. Jechała pociągiem, skm, tramwajem. Byliśmy na dwóch weselach, w zoo. Za tydzień znowu jedziemy do Warszawy... walczyć z alergią Lili.


P.S.
Wracając w niedziele zajechaliśmy po drodze do Galerii na zakupy. Zakupiłam sobie w automacie zdrapkę... Ot taki miałam szczęśliwy czas:)) Kazali mi od razu zagrac w "totka", ale spokojnie... nie ma się czym dzielić. Nawet 3ki nie było:)

1 komentarz