PODRÓŻE MAŁE I DUŻE I WIELKIE ODROBACZANIE

niedziela, 28 lutego 2016
W naszym życiu znowu zawirowania, ciągle coś się dzieje, gdzieś wyjeżdżamy, coś robimy, wymyślamy szalone zabawy. Czasem zawirowania związane są z chorobą tak jak ostatnio, ale o tym później. A w moim życiu jedno znaczące wydarzenie: stuknęła mi 30. Czy coś się zmieniło? Oprócz siwego włosa na środku głowy chyba nic. Nie czuje się gorzej, nie czuje się stara. Czuje, że zaczyna się nowy etap w moim życiu. Czuję, że to będzie dobry czas w moim życiu.
Los chciał, że te wyjątkowe urodziny spędziłam w Warszawie. To były 4 dni szaleństwa.
 
16 lutego wybrałyśmy się z Lilianką na stolice. Oczywiście pociągiem. Nasze bagaże jechały równolegle samochodem. Lilianka za każdym razem jest równie podekscytowana. Wlatuje do przedziału, z impetem zajmuje miejsce przy oknie, rozbiera się, prosi o jedzenie i książkę:)



 Tym razem i ja byłam zaskoczona, bo pierwszy raz jechałam 1 klasą Intercity niczym Pani Premier. Piękne duże czyste fotele, wykładzina na podłodze, składane stoliczki z miejscem na napój, śmietnik schowany w blacie, pod każdym siedzeniem kontakt i panowie pijący legalnie piwo:) No i przy wsiadaniu i wysiadaniu nie trzeba się szarpać z drzwiami. One tak pięknie i dostojnie się przed nami otwierają. Z Lilianką na rękach krążyłam po korytarzach Dworca Centralnego szukając wyjścia do wielkiego świata. Lilianka na wszystko reagowała zawołaniem: wow mama samochody! wow mama tramwaj! wow mama gołąb:) Pokój hotelowy nazywa już dom, a po wejściu leci od razu do telefonu. Ona mnie zachwyca i zaskakuje swoją elastycznością. Wszędzie potrafi się odnaleźć, nie narzeka, nie marudzi, że nie będzie spała w domu, że czegoś jej brakuje. Ważne, że jest mama, cycuś i coś do jedzenia:)) Na koniec zrobiła nam psikusa i w drodze do Ikei zasnęła w samochodzie.


 
 
 
 
Środa była moim dniem. Dostałam chwilę więcej spania, dostałam śniadanie do łóżka, zostałam zasypana prezentami. I zażyczyłam sobie wycieczkę do zoo i do Ikei:)   

Ryczący lew, śliczne małe małpki noszące swoje śpiące młode na plecach, rekin i chodzące po trawniku koguty to były numery jeden Liliany. Ja jak przystało na 30-latkę przejechałam się z moim dzieckiem kolejką. Mój urodzinowy wegański obiad zakończył się ucieczką z wegańskiej restauracji,
bo Luśka zwymiotowała przy stole. Biedny był Pan, który spożywał swój piękny zdrowy obiad przy stoliku obok. Mój mąż nie zdążył właściwie nic zjeść, więc pochłaniał swój makaron w samochodzie stojąc na czerwonym świetle. Ja zjadłam po powrocie do hotelu, czyli na kolacje. I właściwie do dziś nie wiem co się Luśce przydarzyło, bo później jadła to samo i nic się nie działo. Podejrzewam, że za szybko jadła. Niestety podobną sytuację mieliśmy 3 dni temu przy próbie wprowadzenia do diety indyka. Po jednym kęsie zaczęła się krztusić, kaszleć i znowu była bliska wymiotów. Więc indyk, który miał być nasza ucieczką od królika poszedł w odstawkę. Wszystko wynagrodziły mi zakupy w Ikei. O Matko! Jak ja się tam relaksuje. Luśka oczywiście musiała zrobić awanturę przy stoliku z zabawkami, ale to nie zburzyło mojego stanu uniesienia. Wyszliśmy obładowani... złamałam nawet swoją zasadę minimalizmu ilości liliankowych zabawek i zakupiłam kilka nowych... na szczęście wszystkie trafinione:)








 














Czwartek był dniem pracy, zakupów i kolejnego zaskoczenia chorobą.
Wizyta na targach reklamy i zakupy wykończyły nas wszystkich. Był to też dzień kilku odstępstw w diecie Lili. Machnęliśmy ręką, twierdząc, że co ma być to będzie. Zajadała się gołąbkami w liściach jarmuży i kaszą jaglaną, pieczarkami, które pomimo naszych zastrzeżeń zostały posypane sezamem.  Tego samego dnia w jej diecie pojawiła się też mąka ryżowa, agar, vegański ser, i pewnie kilka innych rzeczy, które mogły namieszać. Ja zawsze w takich sytuacjach jestem przerażona. Boje się, że przytrafi nam się wstrząs anafilaktyczny, albo, że pojawi się mega wysypka, z którą nie będziemy umieli sobie poradzić. Albo wielkie czerwone plamy i bezsenna noc. Okazało się jednak, że .... pierwszy raz od narodzin Lili spałam ciągiem 7 godzin!!! Ja spałam 7h. Położyłam się o 24 i o 7 rano przerażona poderwałam się wyrwana ze snu. Zaczęłam po całym łózku szukać mojej Lili, miałam już najczarniejsze scenariusze w głowie, a Ona sobie leżała obok mnie, spokojnie śpiąc i wyglądając jak mały Aniołek. Oczywiście to była jakaś wyjątkowa sytuacja, bo kolejne noce były już normalne: pobudki co 2-3h, czasem częściej.






W piątek mieliśmy wizytę u dr Ozimka: specjalisty od pasożytów. Niestety niedawno w badaniu wyszło, iż Lilcia ma Lamblie i przerost Candidy. Doktor spojrzał na naszą małą i stwierdził, że ma również glistę ludzką. A więc odrobaczanie. Zalecenie 5x Zentel 20ml z adnotacją, że dzieci lubią to pić, bo ma dobry owocowy smak. Może dzieci lubią, ale nie Lili. Niestety przez 5 dni z rzędu musieliśmy wciskać jej strzykawką te nieszczęsne 20ml. Biedna Lilka zapłakana, krzycząca, wpadająca w histerie. Ale to dla wyższego dobra. Choć serce mi się łamało musiałam jej to podawać. Chwilowo mamy mocne pogorszenie skóry: buzia, szyja, nogi i dłonie no i niestety bardzo słabe noce. Lilcia budzi się bardzo często drapie, nie może zasnąć sama. Musi być mama z cycem, nie wystarczy głaskanie czy noszenie. Mam nadzieję, że to znak wydalania toksyn przez umierające pasożyty, a nie alergia. Wszystko okaże się za około 2 tygodnie. Mam cichą nadzieję, że pasożyty były główną przyczyną naszych problemów ze spaniem, niechęci do jeżdżenia samochodem, rzadkich włosków, problemów z gronkowcem i niezarośniętego ciemienia.  Musimy być teraz cierpliwi i obserwować.... Na pewno dam znać
 
 
 
 
 
 

Prześlij komentarz