BEZWŁADNIE CZEKAM NA MIŁOŚĆ.

czwartek, 7 lipca 2016
Mam 30 lat. Mieszkam w jednym z tych bezbarwnych nijakich polskich 30 tysięcznych miast. I mam poczucie ze przegralam swoje zycie. Życie, które doświadczyło mnie największą dla kobiety traumą.

W ciagu 8 miesiecy poroniłam 3 ciąże. We wrzesniu 2015 roku najpierw uslyszalam: jest pęcherzyk ciążowy, ale obok jest krwiak. Nie wiadomo jak to będzie. Po 2 tygodniach usłyszałam słowa, które dla mnie były jak wyrok: pusty pęcherzyk ciążowy, czyli brak zarodka - dziecka nie będzie. Było za to czekanie na poronienie. Poroniło się samo 3 dni później po odstawieniu leków. Na kontrolnym usg lekarz mówi: do zobaczenia za 1,5 miesiąca.  Nie pomylił się. Karmiąc Panienkę zaszłam znów w ciąże choć słyszałam, że na pewno mi się to nie uda. Pierwsze usg i radość:  6,5 tc serduszko bije. Piękna ciąża. Półtora tygodnia później godz. 20. Właśnie położyłam Lilkę spać. Krew. Szybko jadę na USG. Usłyszałam: Przykro mi serduszko nie bije. To był dokładnie 8tc. Serce mi pękło. Wracałam do domu samochodem krzycząc z bezsilności. Nastepnego dnia powtórzone USG. I kolejny wyrok: łyżeczkowanie. Najgorsza sobota w moim życiu. Już nawet nie miałam siły płakać. Bezduszni lekarze i ja przerażona. Z badania histo - patologicznego nic nie wynikało. Jak to powiedział ordynator zwykłe poronienie. Zdarza sie. Tylko dlaczego właśnie nam!?!? Długo sie wahaliśmy, ale ostatecznie na własną rękę zawozimy nasze dzieciątko na badania płci, aby móc zgodnie z prawem zrobić pogrzeb. Od początku wiedziałam: synek. Dzis wiem ze to była jedyna słuszna decyzja. Mogę pójść do mojego synka porozmawiać z nim, wyżalić się, prosić. Choć długo do mnie nie dociera. W czasie 3 tygodni, kiedy robiono wszelkie badania żyje w przekonaniu, że oddadza mi go. Wsadza z powrotem do brzucha. Bedzie dalej rósł, a za 7 miesięcy będę go tulić w ramionach rozkoszując się zapachem noworodka. Głaskałam brzuch, łapałam się na tym, że dalej mówię do mojej maleńkiej fasolki. Pękam na pogrzebie. Nie mogę się uspokoić. Mam żal do męża. Że tak późno się staraliśmy. Że chciałam mieć dzieci jak miałam  24 lata, a nie teraz kiedy mam 30. Że to wszystko przez niego. Po 2.5 miesiaca ginekolog stwierdza, że wszystko jest ok i daje nam zielone światło.
 
W dniu 30 urodzin widzę na teście 2 blade kreski. Mąż mówi, że już teraz musi być dobrze. Tydzień później dostaję miesiączkę. Zapada decyzja odstawiamy L. od piersi, bo ponoć to jest przyczyną. Płacz, rozdarcie, tragedia. Ja płaczę po kątach, ona się z tym pogodziła. Miesiąc później 2 zdecydowane krechy na teście. I szok, bo właściwie nie mam pojęcia jak i kiedy.  Początkowo wszystko ok. Jest pęcherzyk. Duży równy. Czekamy. Kolejne USG za 2 tyg. Zalecenia: clexan i duphaston. Miałam swój rytuał: codziennie o godz. 16 włączałam "Wspaniałe stulecie" i robiłam zastrzyk. Lilka mi kibicowała, Karol odwracał wzrok. Ja wiedziałam, że robię to dla niezwykle ważnej sprawy. Nie czułam bólu, choć robiły się siniaki i krwiaki. To był mój rytuał w obronie mojej fasolki i moich marzeń. 2 tygodnie później już właściwie wiadomo, że znowu nic z tego nie będzie. zarodek ma 3 mm i bardzo slado bijące serduszko. Mam poczekać jeszcze tydzień. Najdłuższy tydzień mojego życia. Na kolejnym usg słyszymy: serce nie bije, zarodek nic nie urósł. Już nawet nie miałam siły płakać, ani rozpaczać. Zamykam sie w sobie. Nienawidze całego świata. 4 maja ciąża roni się samoistnie... a wraz z nią moje marzenia o dużej rodzinie. Boję się wychodzić z domu. Wszędzie widzę kobiety w ciąży albo rodziny wielodzietne. Nie umiem normalnie żyć, nie umiem tego wszystkiego poukładać...
 
Dziś 7 lipca 2016  roku na świecie powinien się pojawić On. Mój piękny malutki pachnący, przyklejony do mej piersi Staś. Powinien, bo niestety nie pozwolono mu sie narodzić. Nigdy nie przytulę mojego synka. Nie dotknę jego maleńkich stópek nie będę mogła pogłaskać go po malutkiej rączce. Nie ucałuje. Nie bedziemy razem poznawać świata. Żył 8 tygodni i ktoś zadecydował, że jego serduszko przestało bić, a moje życie zawaliło się w jednej chwili. Moje ciało, serce i umysł krwawią i każdego dnia krzyczą z rozpaczy. Moje serce rozpada sie na kawałeczki. Każdego dnia myślę o nim. Pokochałam to dziecię od 1, a właściwie 2 kreski. Do dziś huczą mi w głowie słowa lekarza. Proszę się uśmiechnąć. Piękna 6 i pół tygodniowa ciąża. Ze łzami w oczach i przerażeniem w sercu latałam z radości pod sufitem gabinetu. Widziałam moją mała fasolkę z bijącym serduszkiem. To było jak cud. Cud, który bardzo szybko mi zabrano. Każda godzina bez Stasia jest jak jeden dzień. Każdy dzień jest jak tydzień. Każdy tydzień to wieczność.

Ja wiem, że dzieci to nie wyścig... niestety mam poczucie, że ja swój wyścig przegrałam.
Przegrałam swoje życie. Przegrałam swoje marzenia. Moje serce i umysł nigdy nie zaznają spokoju. Juz zawsze będą krwawić i płakać. Każdy dzień jest jak wyrok. Czuję jakbym żyła za karę. Widząc kobietę w ciąży czuję okropny wewnętrzny ból, który nie daje spokojnie żyć. Widząc matkę z 2 czy 3 dzieci czuję nienawiść. Nagle okazało się, że połowa mijanych kobiet jest w ciąży, a druga połowa właśnie urodziła. I tylko ja nie mogę.

Napisałam to wszystko żeby ludzie blizsi i dalsi nie pytali mnie kiedy kolejne dziecko. Nie wiem kiedyś. Może nigdy.
 
 
Ta piosenka trzyma mnie przy życiu i daje mi nadzieję.
Właściwie to jakby ktoś opisał to co i jak się czuję...
 

5 komentarzy

  1. Nie liczy sie to co będzie, co miało być, liczy sie to co jest i to co masz. Nie liczy sie wczoraj ani jutro, liczy sie tylko dziś! Tego co bylo wczoraj nie zmienisz a to co zrobisz dzis na wpływ na dzień jutrzejszy.
    Masz bardzo dużo, masz Lilianę, cudna piękną, którą tuliłaś do piersi i glaskalas jej nale stopki. Pewnie masz wiecej niz niektore kobiety... nie pozwol jej zyc w swuadomosci ze Ci nie wystarcza. Ty twoj mąż i Lilianka to juz jest cudowna rodzina i do tego bliscy :). W zyciu nie zawsze układa się tak jak sobie wymyślilismy. Kto wie moze za rogiem czekaja Twoje marzenia. Na tym polega magia marzeń, że sa wyczekane...
    A ludzie zawsze gadali i gadać będą. Jak uda Ci sie z 5ką to będą gadac w drugą strone ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam z ogromnym smutkiem Twój post i dumą, że to napisałaś, że nie bałaś się napisać o swoich emocjach pod swoim nazwiskiem. Przykro mi, że musiałaś tak wiele przeżyć.
    Ja poroniłam dwa razy, również znajomi i rodzina ciągle pytają kiedy będą mieć dziecko. Cierpię codziennie, codziennie modlę się za moje aniołki i codziennie myślę o kolejnej ciąży. Po pierwszym poronieniu nie miałam prawie żadnych badań, lekarze optymistycznie mówili, że to się zdarza i kazali zachodzić w kolejną ciążę. Zaszłam 4 miesiące później. Od drugiego poronienia minęło półtora roku, nie wiem czy można się czuć gotową na kolejną ciążę, ale chcę spróbować, wierzę, że się uda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje. Ten post bardzo mi pomógl uporac sie z moimi emocjami, któe siedziały gdzies we mnie głeboko i szukały swojej drogi wyjścia. Ból nigdy nie minie. Od miesiąca powinnam przytulać swojego synka, głaskać całować. Nie ma dnia żebym o nim nie myślała. Mi też mówili, że "zwykłe" poronienie, bez żadnych głębszych przyczyn. Okazało się, że nie było takie zwykłe. Przypdek sprawił, że trafiłam na dobrego lekarza, który wykonał dogłębną diagnostykę o której pisałam w kolejnym poście. Okazało, że się mój organizm odrzucał ciąże jak pasożyta. Teraz zbliża się mój wielki czas.... dostalismy od lekarki zielone światło do działania. Czekam, bardzo się bojąc. Wiem jedno: jeśli zajde w ciąże do dnia porodu będę przeżywać koszmar mienionych dni. Tobie nieznajoma mogę tylko życzyć udanej ciązy, przytulić i powiedzieć, że może przed kolejną próbą warto byłoby zrobić badania. Tak dla własnej pewności i spokoju duszy i ciała, że zrobiłaś wszystko co było w Twojej mocy. Pozdrawiam i ściskam. Karolina

      Usuń
  3. Ja poronilam przy pierwszej ciąży i po lyzeczkowaniu w szpitalu, po kontakcie z lekarzem który zgasil mnie swoimi komentarzami nie wiedziałam co ze sobą zrobić :( na szczęście trafiłam do cudownego lekarza który pomógł ale co najważniejsze był. Teraz mam dwa Skarby w domku ale ciąża która ma być pięknym czasem była dla mnie strachem i obserwacja siebie...przez dwa dni po wizycie byłam spokojna a do następnej (jak to mowiono) "świrowalam"...Ale nie zrozumie nigdy ten kto nie był w podobnej sytuacji.
    Piękny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszyłam się czytając Twój wpis. Nie przegrałaś życia, masz piękną córeczkę. Ja poroniłam prawie 1,5 roku temu, w 5 tyg. Przez cały tydzień byłam w ciąży. Teraz się leczymy, oboje mamy problemy. Wydajemy horrendalne pieniądze na badania, wizyty. Z każdym kolejnym wynikiem większy dół. Mam mutację MTHFR, które odpowiada m.in. za poronienia (podejrzewam, że Ty również możesz ją mieć), ostatnio wykryto gruczolaka, teraz moją tarczycą się zajęli. Nie dość, że nie mogę zajść, to jeszcze będzie problem z utrzymaniem ciąży. Niedługo podejdziemy do inseminacji, chociaż nie wierzę w jej powodzenie, potem in vitro. Masz ogromne szczęście, że zachodzisz w ciążę, że masz córkę. Teraz, gdy jesteś pod opieką lekarza, wierzę, że jeszcze w tym roku urodzisz zdrowego bobasa.

    OdpowiedzUsuń