A MOŻE FRYTKI DO TEGO?

środa, 21 stycznia 2015
...No i stało się. Jesteśmy nad morzem. Mamy kolejne pogorszenie, musieliśmy zmienić klimat choć na chwile żeby sprawdzić czy przypadkiem Młodej nie szkodzi coś w naszym mieszkaniu: pościel, materac, jakaś chemia z farb, powietrze.... Po tragicznej, całej przedrapanej piątkowej nocy nasz ojciec oznajmił: pakuj nas. Jedziemy nad morze. Jazda samochodem z naszą Bunią do przyjemności nie należy i musimy jeździć w porach jej snu, więc znów czekała nas wieczorna wyprawa. A, że już wcześniej umawialiśmy się na wspólne gotowanie z Madzią i Przemkiem nie musieliśmy zmieniać planów.

Dziś będzie słów kilka o jedzeniu, a raczej niejedzeniu, a alergenach i o naszej batalii, którą chwilowo przegrywaliśmy, ale jesteśmy na dobrej drodze.

Od dawna marzyło mi się wspólne gotowanie ze znajomymi. Swoją kuchnie na moje kuchenne eksperymenty udostępniła Madzia (sorry za bałagan:)) Miałyśmy gotować razem, ale jak dorwałam się do noży to nie mogłam przestać kroić, siekać, obierać, znowu kroić i ostatecznie wyszło, że Madzia tylko po mnie sprzątała:) To była moja chwila relaksu i wolności, choć nie obyło się bez krojenia z Lilcią na rękach. Po jakichś 2h krojenia, siekania, gadania, bawienia się z Młodą, plotek i ploteczek w końcu na stole wylądowała zupa tajska na mleku kokosowym i kurczak z warzywami w sosie sojowym. Następnym razem będzie kuchnia polska:) Madziu, Przemku pozdrawiamy Was i przepraszamy za bałagan. To nie my to Bunia:)
Niedzielny poranek w Pucku przywitał nas całkiem miło, bo buzia Liliany wyglądała nieźle. Noc była całkiem spokojna, choć nie mogło być inaczej, bo Młoda poszła spać dopiero o 2 w nocy. Niestety poniedziałek zbił nas z tropu: pogorszenie: buzia cała czerwona, wokół łokci suche placki, a prawa noga cała czerwona i swędząca. No i stała się kolejna nieunikniona rzecz. Z naszego i tak ubogiego menu wypadły kolejne podejrzane produkty: indyk, brokuł i kalafior oraz winogrona i gruszki. Na chwilę obecną jemy: ryż, kasze jaglaną, cukinie, buraki, cebule i czosnek oraz wieprzowinę.  Mieliśmy wprowadzać nowe produkty, a tu kolejny raz coś wypada z naszego menu. A jest już tego sporo. Z ostrożności i ze wstępnych zaleceń lekarza w naszym jadłospisie nigdy nie pojawiły się: pietruszka, seler, por, pomidory, owoce cytrusowe, kokos, migdały, orzechy, kakao (ale na szczęście jest karob), truskawki i wiele innych, o których już zapomniałam, bo nie jadłam ich od prawie roku. Od 13 miesięcy nie jem słodyczy, od 2 lat nie pije kawy. Raz na miesiąc, jak jest u nas impreza grzeszę i wypijam szklaneczkę coli. Po ostatnich testach alergicznych wiemy, że mamy potencjalną alergię na psa i kota oraz białko kurze i krowie, orzechy ziemne i laskowe, soje, ale też na dwa jakże znaczące dla polskiej kuchni produkty: pszenica i ziemniaki. Miałam nadzieję, że Młoda ma tylko ewentualną alergię na pszenice, ale po próbach z orkiszem i pogorszeniu skóry wyeliminowałam wszystkie zboża glutenowe. Co do ziemniaka... zawiodła mnie moja intuicja, może zabrakło matczynej pewności siebie, bo już po pierwszej próbie podania ziemniaka były niepokojące objawy. Pojawił się śluz w kupie, co ewidentnie wskazuje na alergię, ale wszyscy dookoła mówili, że to zbieg okoliczności, to nie możliwe, przecież to swojskie wiejskie ziemniaki, nie mogą uczulać. Zabrakło mi pewności siebie. Matka też musi się wiele nauczyć, niestety najwięcej uczy się na błędach popełnianych przy pierwszym dziecku. I niestety przez prawie pół roku męczyliśmy Młodą tym jedynym pewnym ziemniakiem, bulwą, kartoflem, pyrą. Tyle weekendów i wieczorów spędzonych w Wieprzu. Wszyscy zajadali się burgerami, a ja frytki. Tyle razy uciekaliśmy z ojcem na frytki. Tyle placków ziemniaczanych w Gajewie.
Dziś zaczynamy nasze blw od nowa. Chociaż mamy chwile zwątpienia i słabości. Młoda nic nie chce jeść. Mięsem rzuca w dal, płatkami jaglanymi maluje po stole. Jedyne co jej smakuje to pieczona cukinia. Musimy jakoś przetrwać, choć łatwo nie jest. Na szczęście skóra dziś już jest lepsza. Czerwone plamy z buzi schodzą. Smarujemy masłem shea, chodzimy na spacery, wdychamy jod. Wczoraj spadło troszkę śniegu. Na spacerze Lili koniecznie chciała zobaczyć co to jest to białe. Zebrałam trochę takiego świeżego śniegu i podałam jej. Oglądała, GNIOTŁA, kruszyła, wyrzucała. Po chwili wzięła do buzi. Pierwsza myśl mamy alergika?? Boże czy nie jest uczulona? Hehe
POZDRAWIAMY WSZYSTKIE BABCIE I DZIADKÓW!!!!












 

3 komentarze

  1. Czytałam, że jak jest uczulenie na białko krowie to trzeba też uważać na wieprzowine. Podobne buałka czy jakoś tak. Próbowaliscie królika?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana jesteś bardzo dzielna ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Karolcia, czytam tego Twojego bloga i wzruszam się cholernie. Macierzyństwo to nie bułka z masłem ale Ciebie doświadcza nad wyraz ciężko. Życzę wytrwałości! Córeczkę macie śliczną, nawet z czerwonymi polikami wygląda przesłodko! Ty również wyglądasz super! To co ty, ja przeżywałam przez 2 miesiące...i miałam mnóstwo złych myśli. Wiecznie niewyspana i wiecznie głodna, bo wyeliminowałam z diety niemal wszystko oprócz wody. Całe szczęście równo po 2 miesiącach płacz ucichł...ale niestety Marysia sama odstawiła sobie pierś. Jako, że jestem uparta to doiłam się jeszcze przez pół roku i mleko podawałam jej butelką.

    OdpowiedzUsuń