DIETA. O ZGROZO!

niedziela, 1 marca 2015
Gdyby polscy lekarze byli bardziej douczeni i bardziej empatyczni alergia Luśki już dawno byłaby rozgryziona, a Młoda miałaby o niebo lepszy komfort życia. Na pewno wiedzielibyśmy więcej niż możemy się w tej chwili jedynie domyślać. Niestety polscy lekarze potrafią tylko leczyć sterydami i o zgrozo mlekiem modyfikowanym.
I gdybym ja matka karmiąca piersią wiedziała rok temu tyle ile wie teraz to na pewno uchroniłabym Lili przed wieloma nieprzespanymi nocami i przedrapanymi dniami. A my wciąż błądzimy w świecie alergii robiąc krok do przodu i dwa w tył.
Gdy leżeliśmy w maju w szpitalu w Białymstoku miałam pierwszy poważny kontakt z profesjonalnym lekarzem z oddziału alergologii. Tak mi się wydawało, że jak ktoś pracuje w takim miejscu i ma kilkunastoletni albo i dłuższy staż to wie co robi. Jest profesjonalistą w swojej dziedzinie, czyli patrzy na pacjenta holistycznie, każdego pacjenta traktuje indywidualnie czasem próbując niekonwencjonalnych metod. My jako rodzice dziecka z AZS zostaliśmy oskarżeni o to, że zależy nam wyłącznie na ładnym wyglądzie, a nie interesuje nas zdrowie Młodej. Jak wyglądała rzeczywistość? Luśka "leczona" była trzema maściami: Maścią sterydową, maścią ze sterydem i dwoma antybiotykami i maścią przeciwgrzybiczą. Codziennie przychodzili do nas lekarze zachwyceni jak to coraz piękniej Lilcia wygląda. A ja się pytam jak miała wyglądać po takiej dawce sterydów?? Oczywiście na noc Młoda dostawała Hydroxyzyne. Gdybym wtedy wiedziała to wszystko co wiem dziś nigdy w życiu nie zgodziłabym się na to leczenie, a właściwie spakowałabym nas i poprosiła o wypis na życzenie. Po 6 dniach takiej terapii wstrząsowej wręczono nam wypis, a wszyscy lekarze byli z siebie dumni jak niesamowicie sobie poradzili i jakie cuda zdziałało ich leczenie. Cud jednak miał chyba homologację tylko na Białystok, bo po powrocie do domu w niedzielę rano Luśka obudziła się z wysypką, czyli klasyczna reakcja na odstawienie sterydów. Wysypka pojawia się ze zdwojoną siłą. Ot takie leczenie objawów, a nie przyczyny.
Te 6 dni w szpitalu było najbardziej traumatycznym wydarzeniem jakie mi się przytrafiło jako matce. Chyba nie pisałam o nim nigdy, bo nie bardzo nawet dziś wiem jak to wszystko ubrać w słowa. Wciąż wraca do mnie obraz lekarza, który nie słucha pacjenta, który oskarża mnie, że z moim podejściem do karmienia piersią to ja nigdy nie wyleczę dziecka. Czułam się wciąż atakowana, bo odważyłam się sprzeciwić lekarzowi. Ja mała dziewczynka pozwoliłam sobie nie zgodzić się z teorią lekarza, podważyć jego sposób leczenia, zaproponować wykonanie dodatkowego badania. Do tego śmierdząca i lepka od potu, bo nie można było się kąpać, bo w szpitalu, gdzie powinny panować wysoce higieniczne warunki w wodzie była bakteria czułam się wciśnięta w ziemię. Byłam zmęczona psychicznie i fizycznie i głodna, bo w stołówce nie było nic dla osoby na diecie bezmlecznej, bezjajecznej, nie jedzącej ryb, selera, pietruszki, pomidorów i całej masy innych rzeczy. Jadłam zimne frytki (o zgrozo!) i pszenne bułki (o zgrozo nr 2!). Tak zaczęła się moja dieta... 
No właśnie. Dieta. Nikt nigdy dokładnie ze mną o tym nie rozmawiał. Nikt nigdy nie zasugerował spotkania z dietetykiem żebym na tej diecie niczego nam nie zabrakło. Kazali standardowo szablonowo odstawić mleko i przetwory, jaja, cytrus, kakao, seler, pietruszkę, czyli standardowe alergeny. W rozmowie z Panią doktor na temat mojej diety mówiłam, że jestem skłonna do zrezygnowania ze wszystkiego (choć kocham jeść) oby nie musieć rezygnować z karmienia piersią (bo moje dziecię kocham bardziej niż najlepsze jedzenie całego świata). Nikt wówczas nie zaproponował mi przejścia na dietę opierającą się na dosłownie kilku, 5-6 produktach uznawanych za "najbezpieczniejsze", utrzymaniu takiej diety przez 2-3 tygodnie po czym należałoby wprowadzać pojedyncze produkty w odstępach 4,5 dni w tym czasie obserwując czy z Młodą nic się nie dzieje. Dziś wiem, że już po pierwszej diagnozie AZS powinnam była podjąć to wyzwanie, gdy było ono łatwe do przeprowadzenia, bo dotyczyłoby tylko jednej z nas. Dziś, w momencie gdy Lusia od 6 miesięcy dostaje stałe posiłki jest to właściwie niemożliwe ze względu na Młodą, która wszystko chce próbować, ale właściwie nic nie chce jeść. Dieta oparta na kaszy jaglanej, indyku, buraku i wodzie w moim przypadku jest realna, ale Luśka nie lubi kopytek z kaszy jaglanej, pierogów z kaszy, ani budyniu z kaszy, właściwie po pierwszej miłości do jaglanki przeszła w stan permanentnej nienawiści do niej pod każdą postacią.
I tak oto wciąż błądzimy, wciąż popełniamy błędy, czasem grzeszymy, jak dziś sorbetem mango na mleku kokosowym, choć jak na razie bez konsekwencji:) I dajemy skórze odpocząć na spacerach, a pogoda ostatnio sprzyja:)





Prześlij komentarz