BO JAKA BY NIE BYŁA JEST IDEALNA!

czwartek, 11 czerwca 2015
Godzina 6:50. Księżniczka się budzi i zaczyna się horror. 1,5h walki. Liliana dosypia jeszcze przy piersi. Drapie. Najpierw nogi, potem ręce. Odrywa się od ssania. Obiema rękoma rwie kolano. Odciągam ręce, zmieniam pierś. Mam nadzieję, że zapomni ze swędziało. Złudne. Zaczyna drapać drugą nogę. Akcja znowu się powtarza. Oderwanie od piersi. Drapanie. Zmiana stron. I tak 1,5h. W końcu coś się w niej przełamuje. Chwila spokoju. Mogę się wysikać. Robię szybko owsiankę z borówkami. Sama zjadam suchą bułkę, bo nic więcej nie mam, bo nie mam kiedy gotować. Łyk czystka i wychodzimy. Brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu. Niestety to nasza rzeczywistość. Dalej akcja toczy się na dworze...
...Księżniczka w wózku spędza jakieś 10 minut, w tym czasie rozmawiam z mamą przez telefon. Dawno nie gadałyśmy, bo wiecznie nie ma kiedy. A, bo Lili się drapie. A, bo robi burdę na placu zabaw. A, bo gotuje dwa obiady. A, bo nie mam siły i padam spać. Po kolejnych 10 minutach wyglądam jak jakiś Nomad: na lewym biodrze niosę Panienkę. Prawą ręką pcham wózek. Prawym ramieniem trzymam telefon, bo wciąż coś omawiam z mamą. Widok zabawny. Albo może żałosny? Ale nie ważne, bo nastaje dłuższa chwila spokoju. Lilu bawi się na plaży, nawet dzieli się własnymi zabawkami i o dziwo nie zabiera zabawek innym dzieciom. Nie nie! Spokojnie. Sielskość została zaburzona w okolicy godziny 12. To godzina drzemki. Siadam więc na ławce. Lili wymęczona zabawą i słońcem całkiem spokojnie (tzn. bez szału drapania) zasypia. Delikatnie wstaje z myślą, że odłożę ją do wózka i chwilę odsapnę. Niestety nie dziś. Liliana budzi się po raz pierwszy. Niezłamana podejmuję drugą próbę, ale sytuacja się powtarza. Przy trzecim podejściu udaje mi się wstać, ale próba odłożenia Li do wózka kończy się atakiem paniki na całą plażę. Wychodzimy. Siadam na ławce w parku Luśka przysypia. Odczekuje chwilę i podejmuję kolejną próbę. Nunu - jakby to powiedziała Lili. Panika, płacz, drapanie. Rezygnuje. Zostaje na ławce z 10 kilową Panienką na rękach. Nie mam przy sobie książki. Do tego mam długie spodnie i bluzę z rękawem 3/4.  A zresztą siedzę tyłem do słońca uziemiona na 2h. A jak Panienka wstanie to pójdę do domu zrobić obiad. Potem posprzątam. Pójdę na spacer, na którym pewnie będę ją nosić na rękach. Wrócimy. Zrobię kolację. Znowu sprzątanie. Lili pewnie pójdzie spać o 22, a ja strzelę sobie w łeb, ale najpierw Wam to wszystko napiszę:) Kolejna nieprzespana noc, a jutro kolejny tak samo wymagający dzień przede mną.
Jak żyć Panie Premierze? Co z tego, że mam świadomość, że mam wymagające dziecko i akceptuje to? Co z tego, że nie zamieniłabym jej na żadne inne dziecko? Co z tego? A to, że tylko to podtrzymuje mnie przy życiu i codziennie na nowo rozpala moją macierzyńską miłość. Świadomość tego, że moje dziecko nie robi mi na złość, nie manipuluje mną, nie rządzi, nie kontroluje pozwala mi przeżywać z nią każdy dzień. Być blisko w jej radościach, ale też w jej smutkach, rozczarowaniach, porażkach i złościach. Zrozumiałam, że ona po prostu taka jest. Potrzebuje wszystkiego więcej, niż "przeciętne" dziecko. Więcej uwagi, więcej tulenia, więcej noszenia. Jest bardziej wyczerpująca, bardziej intensywna, bardziej wszystko przeżywa.
Czasem zazdroszczę tym wszystkim mamom, którem mają takie łatwe, poukładane macierzyństwo. Zawsze są piękne, umalowane, z piękną fryzurą w pięknych sukienkach. Ich dzieci jeżdżą i śpią w wózkach. Ba! One same w tych wózkach zasypiają. Na placu zabaw bawią się spokojnie, same. Chodzą za rękę, są "grzeczne" i takie trochę nijakie...
Na drugim biegunie ja: często nieumalowana, w nieumytych włosach. Szara myszka w pierwszych lepszych ubraniach wyciągniętych z szafy, bo na prasowanie nie było już miejsca w naszym intensywnym poranku. I ona. Moja L.: nigdy w wózku, zawsze w przeciwną stronę, niespokojna, intensywna, głośna, krzykliwa i waleczna. Moja wymagająca Lili.     
P.S.
Siedząc na ławce podjęłam jeszcze jedną próbę odłożenia. A nóż się uda. Lili obudziła się jak tylko podniosłam tyłek z ławki. I tak się właściwe zastanawiam czy ta cała sytuacja jest dla mnie problemem? Życiowym koszmarem? Tragedią? Chyba nie. Nie... Jak się tak głębiej nad tym zastanowię to na pewno nie. Mam świadomość, że w 100% zaspokajam jej potrzeby. Buduję dla niej oazę spokoju i bezpieczeństwa. Widzę, że jak coś dzieje się źle szuka oparcia w moich ramionach. Widzę, że jest spokojna i zadowolona, bo wie, że może na mnie liczyć. A tak naprawdę jaka by nie była dla mnie jest córcią idealną.
P.S. P.S.
Dziś w końcu udało nam się zamontować fotelik i pojechaliśmy na pierwszą wspólną wycieczkę. Radość Lili zrekompensowała wszystkie smutki dzisiejszego dnia.

Prześlij komentarz