TRZY VENFLONY, DWIE PĘKNIĘTE ŻYŁY I JEDNA SZURNIĘTA MATKA!

środa, 25 listopada 2015
Wtorek 17 listopad. Stało się. Nasza ostatnia przygoda z rączką skończyła się tygodniowym pobytem w szpitalu. Okazało się, że poza zakażeniem gronkowcem doszedł także wyprysk opryszczkowy i trzeba było dożylnie podać leki przeciwwirusowe. Ciężki dzień: przyjęcie do szpitala. zakładanie opatrunku, venflon, pobranie krwi, tysiąc leków, niemiły personel i tragiczna noc. Na szczęście rany na Liliance goją się jak na psie i wczoraj wróciłyśmy już do domu. Z dużym bagażem doświadczeń, niedobrych wspomnień i uszczerbku na psychice.

Jak spędza się tygodniowe wakacje na własny koszt w oszklonym pokoju 2,5x2,5m na oddziale zakaźnym? Jest to bardzo wątpliwa przyjemność, szczególnie jeśli jest się świadomym rodzicem i wchodzi się w dyskusje z lekarzem prowadzącym, a do tego mały pacjent płacze i trzęsie się ze strachu kiedy ktokolwiek łapie za klamkę pokoju. To nie było łatwe 7 dni. Lilianka nie jest łatwą pacjentką. Nie daje się badać, nienawidzi przyjmowania syropków o smaku malinowym, truskawkowym, ani żadnym innym słodkim smaku. Drżała kiedy podwijałam jej rękaw lub ściągałam skarpetkę żeby pielęgniarka mogła dostać się do venflonu. Krzyczała na dren łączący jej venflon z pompą dozującą lek przeciwwirusowy. Ja krzyczałam na pielęgniarkę ZRYWAJĄCĄ z Liliankowej rączki opatrunek. Gdybym nie krzyknęła z prośbą o zaprzestanie to pewnie jeszcze byśmy byli w szpitalu, bo Lilka miałaby jedną wielką ranę. Ta sama pielęgniarka nie zauważyła, że venflon źle działa i niestety stópka Lilci spuchła. Wciąż zastanawiam się czy nie napisać na nią skargi.

To był naprawdę bardzo trudny i stresujący czas dla Lilki. Niestety stres i rosnący kieł bardzo negatywnie wpłynęły na stan skóry i z idealnie pięknej skóry mamy znów czerwoną buźkę.
Dzień Lilianki zaczynał się o 7 rano kiedy się budziła i miała godzinkę spokoju. Potem zaczynał się hardcore:
8:00 antybiotyk, zyrtec, hydroxyzyna (pierwsze 2 dni), czopki przez pierwsze 2 dni i podłączanie pompy na 1h
9:30 najście lakarki prowadzącej
10:00 obchód, czyli 7 osób wchodzi do naszej sali, a Lili drży w kącie ze strachu
10-13:00 zmiana opatrunku na oddziale chirurgii, czyli 10 minut krzyku
14:00 antybioty, czopki, 10ml flukonazolu (brrr....)
16:00 pompa
20:00 antybiotyk, hydroxyzyna
24:00 pompa
2:00 antybiotyk i przerwa do 8 rano.
Ten pobyt w szpitalu utwierdził mnie w dziwnych zwyczajach polskich lekarzy. Przynajmniej tych na których my trafialiśmy. Po pierwsze: traktowanie wszystkich szablonowo. Przecież wszystkie dzieci lubią łykać słodkie syropki... Może wszystkie, ale nie Lili. Jak się potem okazało 10ml flukonazlolu podawanego zapobiegawczo, co było dla Liliany straszną traumą, bo pielęgniarki wciskały jej to na siłę można było zamienić na tabletkę rozpuszczaną w niewielkiej ilości wody, która jak się założę nie miałaby smaku i Luśka wypisałaby ją ze swoją zwykła wodą. Ale po co wypisać receptę i poprosić rodziców o zakup (oddział nie posiadał tego leku w tabletkach właśnie z założenia, że dzieci piją smakowe syropki), jak można narzekać na dziecko, że jest be, bo nie chce łykać syropku. Po drugie: nie ważne na jakim oddziale się ląduje, na lekarza jakiej specjalizacji się trafia, nie ważne jak długo trwa pobyt w szpitalu i czego dotyczy każdy chce leczyć AZS i alergie. Zdarzyło nam się to i tym razem. Doktor prowadząca, lecząca choroby zakaźne, a dla jasności dodam, że AZS nie jest chorobą zakaźną zabrała się za leczenie AZS i wychodzenie z alergii. Zmiany oczywiście kazała smarować maścią z Hydrokortyzonem, a co do diety stwierdziła, że tacy rodzice jak ja nigdy nie wyprowadzą swoich dzieci z alergii, bo zafiksowałam się na tym punkcie i, że powinnam jej dawać wszystko poza mlekiem i jajkami. Doszło do tego, że w pewnym momencie stwierdziła, że powinnam jej podać kurczaka ze szpitalnej stołówki. Dla jasności dodam, że  w tym momencie jemy wszystko prócz: białka kurzego i krowiego, soi, pszenicy, ziemniaków, orzechów, kota i psa:) Na wypisie ze szpitala owa Pani doktor wpisała nam jako zalecenie nr 1 dietę ubogoalergenową. Zresztą kwestia posiłków to zawsze drażliwy, szpitalny temat. Przy przyjęciu nas do szpitala w uwagach wpisana została informacja o ograniczeniach żywieniowych Lili. W środowy poranek przywieziono dla 23miesięcznej Lilianki chleb bezglutenowy i (uwaga, uwaga!) galaretkę z kurczaka. A na obiad było mięso jak stwierdziły Panie z cateringu wieprzowe lub wołowe, ale w sosie:) 
Przez pierwsze 2 dni pobytu sporo dowiedziałam się o sobie jako o matce. Okazuje się bowiem, że moje dziecko nie chce łykać słodkich syropków, bo nie daje jej słodyczy ze sklepu (moja wina, bardzo wielka wina!). Dodatkowo źle dbam o moje dziecko i nie radzę sobie z jego chorobą, bo zakażenie zdarzyło się przecież w domu, gdzie to ja decyduje jak leczę dziecko i, że dla Pani doktor to całe nasze działanie to brzmi jakby ją jakiś szarlatan leczył. Mój komentarz o tym, że zakażenie gronkowcem są charakterystyczne dla skóry z AZS zamknął dyskusję. Gdy odmówiłam podawania Lilianie Hydroxyzyny usłyszałam, że utrudniam leczenie i biorę tym samym odpowiedzialność za niepowodzenie leczenia. Jednak moje pytanie w jaki sposób Hydroxyzyna ma pomóc w leczeniu ran na skórze pozostało bez odpowiedzi, która była najlepszą odpowiedzią, jaką mogłam usłyszeć. Dowiedziałam się też, że dzieci karmi się piersią max do 1 roku życia. O zła ja!
Ale są też plusy tego pobytu.
Lilianka powiedziała kocham mama. Do tego dowiedziałam się, że potrafi nazwać marchewkę, śliwkę, gruszkę. Mówi to jeszcze trochę nieudolnie, ale można się domyśleć o co jej chodzi. Ostatniego dnia za oknem przywitał nas widok białego puchu, który Lilianka nazywa Sii, a Olsztyn pożegnał nas pięknym zachodem słońca.
Wychodząc we wtorek o 16 ze szpitala śpiewałam "Niech żyje wolność":)) Pojechaliśmy ucztować do restauracji i Lilianka naprawdę zachowywała się jakby ucztowała. Sama zjadła cały obiad według schematu: kęs --> wytarcie buzi serwetką --> łyk wody :))) Była przy tym taka skupiona i nad wyraz dorosła. Moja mała dzielna Li.
Moja mała bokserka:)


Prowiant od babci.

Dla niewtajemniczonych: to jest Liliany pies:))

Dziubek musi być:D

Przez te kilka dni Lilianka miała Dzień dziecka na telewizję.

Odmaczanie opatrunku w woreczku z jałową wodą

Minnie w wersji szpitalnej.

Ostatniego dnia Lilcia dała czadu i zjadła wszystkie resztki jedzenia, jakie nam zostały.
Łózko, które widać to nasze wspólne wyro przez 7 dni. Bardzo bolą mnie biodra od leżenia na boku,               
bo moja mała gwiazda zajmowała 3/4 tego niewielkiego łóżka.

Pożegnanie z Olsztynem.



2 komentarze